z sammadu Har-Havoli wciągali powietrze i śmiali się radośnie, gdyż znali ten zakątek

z sammadu Har-Havoli wciągali powietrze oraz śmiali się radośnie, gdyĹź znali ten zakątek świata. Rozmawiali z oĹźywieniem, wskazywali na znajome miejsca, poganiali sammady oraz człapiące mastodonty. Herilak nie dzielił ich radości, bo sądząc po tropach, marne były tu łowy. Parę razy widział ślady przechodzących tu pozostałych Tanu, raz znalazł nawet resztki ogniska z jeszcze ciepłym popiołem. nigdy nie widział łowcĂłw; na pewno trzymali się z dala od tak wielkiego oraz świetnie uzbrojonego oddziału. Szlak, ktĂłrym szli, wiĂłdł ich coraz dalej między wzgĂłrza, szli jak po stopniach, kaĹźde następne było wyĹźsze od wcześniejszego. Dni były ciepłe, słońce grzało mocno, lecz nocą z chęcią otulali się w futra. Pewnego świtu Har-Havola krzyknął radośnie oraz wyciągnął rękę przed siebie, gdzie wschodzące słońce dotykało na horyzoncie wysokich, białych szczytĂłw. To owe pokryte śniegiem gĂłry mieli przejść. Codziennie wspinali się coraz wyĹźej, aĹź gĂłry przed nimi stary się zaporą rozciągającą się daleko w obie strony. Wydawały się jednolite, monumentalne. zaledwie gdy sammady podeszły bliĹźej, zauważyli dolinę wprowadzającą łagodnie do ich wnętrza. Płynąca nią rzeka miała szybki nurt; zimną, szarą wodę. Szli wzdłuĹź jej zakrętĂłw, aĹź utracili z oka pogĂłrze. Zmienił się krajobraz, drzew było mniej, przewaĹźały szpilkowe. Pewnego popołudnia coś się poruszyło na zboczu ponad nimi oraz zobaczyli białe, rogate zwierzęta skaczące do kryjĂłwki. Jedno zatrzymało się na występie skalnym, spojrzało w dół; dosięgła je strzała z łuku Herilaka. Zwierzę stoczyło się po skalnym stoku. Miało kręconą, miękką sierść, a mięso, gdy przyrządzili je wieczorem, było smaczne oraz tłuste. Har-Havola zlizał z palcĂłw resztki sadła oraz czknął zadowolony. - Dotąd tylko raz jadłem gĂłrską kozę. Dobra. szczególnie trudna do podejścia. Ĺťyje tylko w wysokich gĂłrach. Musimy obecnie pomyśleć o paszy dla mastodontĂłw oraz drwach na ogniska. - Dlaczego? - spytał Herilak. - Wejdziemy jeszcze wyĹźej. WkrĂłtce skończą się drzewa, a potem nawet trawa stanie się niska oraz rzadka. Będzie chłód, szczególnie chłód. - No, to musimy zabrać z sobą wszystko, co trzeba - powiedział Herilak. - Bez namiotĂłw włóki są niemal puste. Pościnamy drzewa, załadujemy, a dla zwierząt weĹşmiemy gałązki z liśćmi. Nie mogą głodować. Czy będzie tam woda? - Nie, ale to niewaĹźne, bo będziemy mogli topić śnieg. To da się zrobić. Dni były nadal ciepłe, lecz budząc się, rano zastawali na ziemi szary szron, a mastodonty burczały z niezadowolenia, wypuszczając kłęby pary na chłodzie. Choć skarĹźono się na rozrzedzone powietrze, a stary Fraken dyszał ciężko, nie mĂłgł się wspinać oraz jechał na włóku, Kerricka wypełniało nie znane mu dotąd szczęście. Radowała go przejrzystość powietrza, cisza gĂłr, wyrazistość nieba oraz skał. JakĹźe róşniło się to od wilgotnego upału południa, potu oraz owadĂłw. Yilanè mogą sobie mieć bagna oraz niekończące się lato. Pasowały do owego. Nie potrafiłyby tu Ĺźyć. To nie był ich świat - czy nie mogą zostawić go Tanu? Choć wciąż przyglądał się niebu, nie dostrzegł Ĺźadnego z ogromnych drapieĹźcĂłw ani pozostałych ptakĂłw, ktĂłre mogłyby zauwaĹźyć ich przemarsz. MoĹźe Yilanè ich nie wyśledzą. MoĹźe nareszcie uchronią się przed nimi. - Tam jest najwyĹźsza przełęcz - oznajmił Munan pewnego popołudnia, wskazując przed siebie. - Tam, gdzie owe chmury oraz gdzie pada śnieg. Przypomniałem sobie, Ĺźe chmury pędzą od zachodu, tak iĹź pada tam niemal bez przerwy. - Nie moĹźemy czekać, aĹź się przejaśni - powiedział Herilak. - Mamy mało drewna oraz paszy. Musimy iść dalej. Dotarcie do przełęczy wymagało całego dnia mozolnej wspinaczki. LeĹźał tam otyły śnieg, mastodonty zapadały się, przebijając jego skorupę, potykały się w zawiei. Była to dla 19kilku